Pobyt w Wilnie zaczynamy od stałego dylematu podróżując samochodem - gdzie zaparkować. Z łezką w oku wspominamy przewodnik Pascala po Chorwacji, które rozwiewał wszelkie dylematy w tym zakresie. W końcu lądujemy na parkingu podziemnym, dziwnie pustym (wyjaśni to opłata), ale za to w samym centrum, niedaleko Narodowego Teatru Dramatycznego, zwieńczonego imponującą rzeźbą Święto Muz. Docieramy do Placu Katedralnego (dzieciom najbardziej podoba się dzwonnica) i następnie ruszamy urokliwymi uliczkami od kościoła do kościoła, mijając niezliczoną liczbę młodych par, (a dzieci są częstowane przez druźby konfietkami - pod koniec już nie chcą brać). No i sławetne czarne wołgi jako pojazdy ślubne. Chcąc zjeść cepeliny za radą przewodnika udajemy się do restauracji o niepowtarzalnej dla nas nazwie - przy pl. Ratuszowym, ul. Dzidzioji 19. Pycha, a budżet nadwątlony, ale nie zrujnowany. Posileni ruszamy pod Ostrą Bramę. Z ulicy robi wrażenie, jednak wejście do kaplicy (zwykłą klatką schodową, pomalowaną olejną farbę) i obraz z bliska tracą na swej magii.
Chcąc zobaczyć jeszcze Cmentarz na Rosie rezygnujemy z dalszego zwiedzania i koło Uniwersytetu i Pałacu Prezydenta wracamy do samochodu.
Tym razem parking gratis. Zaczynamy od części wojskowej, znajdującej się przed cmentarzem właściwym, próbując dzieciom wytłumaczyć kim był Józef Piłsudski oraz napis Matka i Serce Syna. Ale i tak największe wrażenie robi na nich nazwa Anioł Śmierci, a na nas rzeźba, jakby unosząca się w powietrzu. Cmentarz piękny, położony na pagórkach, niestety zaniedbany, zarośnięty, częśc nagrobków zujnowanych - ale przez to jeszcze bardziej urokliwy. Nie jest nas w stanie przegonic stamtąd nawet siąpiący deszcz, robi to dopiero coraz póżniejsza pora.